Czar wakacyjnych wspomnień przez pryzmat zdobyczy radzieckiej techniki fotograficznej

Czy w Was również ten tytuł wywołał uniesienie jak gdyby zamiast zimowej pluchy za waszymi oknami rozpostarła się szumiąca komarami, skwarna łąka? Nie psujmy więc tego nastroju!
Mimo że większość z nas zapomniała już, że kilka miesięcy temu było ciepło i nie trzeba było rano wstawać do pracy czy na uczelnię, u mnie czas płynnie innym tempem, wyznaczanym między innymi przez dni, kiedy wywołuję klisze. W tym przypadku była to pierwsza rolka wykonana radzieckim aparatem Agat 18K – jest to niewielki, niemal całkowicie plastikowy aparacik, wielkości paczki papierosów i ważący mniej więcej tyle, co paczka papierosów. Do tego robi on zdjęcia w tzw. formacie połówkowym – na normalnej kliszy 36-zdjęciowej mieści aż 72 kadry. Co za szczęście, że załadowałem krótszą, 24-zdjęciową kliszę, w przeciwnym razie nadal głowiłbym się, na co wykorzystać ostatnie „naście” pstryknięć. Przez wakacje robiłem zdjęcia tym kawałeczkiem plastiku, nie wierząc, aby wyszło z nich cokolwiek godnego uwagi (tu muszę wyjaśnić, że wszelkie „efekty łomograficzne” mnie nie bawią, lubię tradycyjną fotografię bez nadmiernych eksperymentów). Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po wrzuceniu na skaner pasków z tymi maleńkimi obrazeczkami zobaczyłem na komputerze całkiem udane fotografie! Oczywiście nie oszukujmy się – nie są to fotografie porównywalne z pejzażami Ansela Adamsa, ale to wciąż bardzo dobry wynik jak na „ogromne” zdjęcia w rozmiarze 18mmx24mm na średniej jakości kliszy naświetlanej według oznaczeń „chmurka” i słoneczko”…

Może to nadinterpretacja własnych fotografii, jednak mam coraz częściej wrażenie, że niektóre z moich zdjęć niebezpiecznie zmierzają ku kanonom malarskim.

Przypadkowo zaświetlone lub przysłonięte flarą zdjęcie zawsze uważałem za nieudane. W tym przypadku… podoba mi się.

A tak prezentuje się bohater dzisiejszego wpisu:
źródło: wikimedia commons

Brak możliwości komentowania.